niedziela, 3 lipca 2011

;)

Przykro to mowic, ale czuje glownie znudzenie.
Strasznie tegoroczny Opener mnie nudzi, i uwazam, ze zle zrobilam, ze tu przyjechalam.
Duzo lepiej bawilabym sie w gorach lub na jakiejs wsi z ksiazka w rece, w sluchawkach.
Lineup okazal sie do dupy. /z wyjatkami. ale festiwal to festiwal. angazuje Cie na cale dnie. to nie wyjscie na koncert jednej grupy. Tutaj nie mozesz godzinami snuc sie po (za przeproszeniem) chujowych koncertach, snuc sie, i natrafiac na sciane, lub jakis syf. To nie powinno byc tak. i zwykle nie bylo. Poprzednie lata nas rozpiescily. Stad tez moze duze wymagania. O zeszlym roku nawet nie chce sie wypowiadac. jaki wypas. Jak bardzo to bylo nawet nie do ogarniecia. i jaka adrenalina. przyjemnosc. czad we wlosach.

liczba zaliczonych barierek: 3.
browary: 0
inne uzywki/alko: 0
poziom znudzenia: 100%
poziom emocjonalny: martwica. i nuda.

Zaliczylam dzis:
Sistars - o dziwo niezly koncert. Panienki wykazuja progres i reprezentuja wysmienity swiatowy poziom wokalny, jednak mega komercja. i wcale mnie to nie interesuje.
The Asteroids Galaxy Tour - niezły skandynawski wokal. mdły nudny skandynawski pop. /nuda do potęgi. Ucieczka spod barierki po 25 minutach sprintem.
Primus - nawet ok. Bez szału. totalnie bez szału. chociaz brawo za oryginalnosc i niebylejakosc. brawo za bycie soba??
Kate Nash - porażka. totalna porażka. zero głosu. Darcie gęby. muzyczne dno. Przerost formy nad treścią. jedyne co - mila dziewczyna. sympatyczna. /Ucieczka spod barierki po kwadransie, slalomem.
Prince - coz. Bylo lepiej niz sie spodziewalam. naprawde. ale i tak nuda. Ja nie lubie popu. nic nie poradze.

z Prince uciekam na koncert Niecheci /na Niechec szlam w Warszawie juz kilka razy i dojsc nie moglam. Niechec okazuje sie byc rewelacyjna opcja. Fascynujacym szalonym jazzem, z elementami bardzo free.
Na Niecheci czuje ulge. Jakbym znalazla sie w domu, wsrod swoich.
W namiocie jest 20 osob. /kiedy 50 metrow dalej stoi 100.000 osob i oglada/slucha Prince`a..
Ta sytuacja jest tragikomiczna. Chodzi mi o wartosc artystyczna Niecheci...

Chapel Club o 1:00 na Tent Stage/bieg pod barierkę po pierwszym kawałku.
Zalazek. Skupienie. Ciekawosc. Proba nawiazania kontaktu. Otwarcie polow na.
ale kiedy zaczynam cos czuc. i czuc ten caly motyw. koncert sie konczy.
po 36 minutach. i nie ma bisu. Goscie normalnie nas olali.
Kwadrans oklaskow, wrzaskow. i nic. nie wyszli. Ta sytuacja zepsula cale wrazenie, ktore bylo niezwykle. Przez krotka chwile. Nie wiem co mam o tym myslec. /ale postaram sie dac temu szanse. Czulam od tego wokalisty bardzo dobre emocje. i ogromna wrazliwosc. Niby tez taki zwykly indie pop podbity post-rockiem, a jednak prawdziwie nowy. a jednak mial to Coś.
Mial to, czego nawet nie mialo wysmienite i 100 razy bardziej inspirujace Crystal Fighters.

A potem znowu nuda. i myslisz tylko, zeby dojsc do domu.
i zeby ten Opener sie juz skonczyl. chociaz jutro James Blake i These New Puritans.

Dzisiaj chcialam cos wreszcie przezyc. udalo sie ciut. przez 10 minut moze cos.
dziwne, ze jutro nie mam ochoty juz nic przezywac.

spijcie dobrze.