sobota, 5 lutego 2011

Ja mam za mocną wyobraźnię. naprawdę! :)

Latanie sprawia mi trudność ostatnio.
Właściwie nie słucham niczego. Nie oddycham.

Z małymi incydentami. ->

Czwartkowy koncert Enrica Ravy ze Stefano Bollanim - odnotowuję,
bo nie wypada nie odnotować, choć właściwie wcale nie chce mi się mówić. Cudnie.
Jak się dowiedziałam o koncercie, pierwszą moją myślą było - cholera. Wolałabym Ravę solo. Nie z fortepianem. Po co fortepian. Nieee. Trąbka. Trąbka. Trąbka!!!

Ale cały koncert patrzyłam na Stefano. słuchałam Stefano. A Rava był obok.
Nie chodzi o to, czy Stefano był przystojny, czy mi się podobał.
Jest mi to zupełnie obojętne. Ja w ogóle nie zauważam takich rzeczy jak uroda u mężczyzn. u muzyków. u ludzi.
To jak Stefano grał. Jak przy tym wyglądał. Jakie dźwięki generował. Było druzgocące.
Absolutnie wbijające w siedzenie.

i ten duet. Najlepszy duet jaki słyszałam kiedykolwiek.
Oni tak ze sobą korespondowali. Na takim luzie. Tak płynnie. Pięknie.
To była najwyższa klasa muzyczna na świecie.
Nie ma lepszych muzyków na ziemi. Widziałam to w każdym ich ruchu.
Czułam w każdej wydanej nucie. Rozkosznej. Włoskiej. Tak cholernie W Ł O S K I E J!!

Serce mi nie stanęło na tym koncercie. Nie otworzyłam się.
Czy to coś złego.
Nie.

To był po prostu fenomenalny koncert.
Genialny.

4 rząd na środku i PRASA z moim imieniem i nazwiskiem. przyjemne!!

/Stefano Bollani ed Enrico Rava al Teatro Regio di Torino/


/Stefano Bollani & Enrico Rava @ Umbria Jazz Winter 2008/