poniedziałek, 20 września 2010


Matthew Shipp & Joe Morris w Powiększeniu.
ależ było warto!!
Poznawczo. Matthew okazał się być najlepszym pianistą jakiego widziałam kiedykolwiek na żywo. /głupio mi to pisać normalnie, z uwagi na Kaczmarczyka, którego przecież naprawdę cenię/ale prawdopodobnie moje odczucia są związane z innym stylem gry obu panów. Choć przecież jaki ze mnie ekspert od Kaczmarczyka, który do Warszawy kopnie się góra kilka razy do roku. A przecież to jasne dla mnie, że free też umie grać i na pewno wspaniale. Może po prostu fascynowały mnie ręce Shippa, tak niesamowicie giętkie i szybkie, przy tym chude jak 150, z nabrzmiałymi żyłami, sunące po instrumencie jak po perwersyjnej kochance.
Nie zdawałam sobie sprawy, że free jazz można grać w ten sposób - z tak wielką gracją, delikatnością i tak elegancko.
Panowie zarzucili set godzinę dwadzieścia bez przerwy.
Czy jechali po bandzie? nie..
Właśnie nie.. Nie wiedziałam, że można nie jechać po bandzie w takim stylu.
młodzi gniewni zawsze jadą po bandzie. Walą w klawisze, aż prawie wypadną. Bo to jest właśnie prawdziwa gra free.
Ale nie.
Okazuje się, że może być inaczej. Że gdzieś tam wita nas wielkie zaskoczenie.
Czy mi się podobało? Paradoxalnie nie specjalnie. Przez jakiś czas bardzo.
Po 40 minutach zaczęłam się męczyć. i nawet zasnęłam!!!
Wszystko dlatego, że Shipp razem z Morrisem na kontrabasie wprowadzili mnie w trans dosłownie. Bo to był set transowy.
Ja w ogóle bardzo jestem podatna na hipnozę, medytacje i wszelkie transe.
Mam to chyba przez Matkę - psychoterapeutkę, która wypróbowywała na mnie od dziecka różne tricki. Po latach umiem sobie sama zapodać autohipnozę, i jestem tak podatna, że po około 2 minutach nie czuję połowy swojego ciała..
/Prawda jest jednak też taka, że umiem docenić walory pianina w takiej konwencji, umiem cieszyć się  koncertem, ale nigdy to nie będzie tak jak z innymi instrumentami. Albo może nigdy nie mówmy nigdy..


/Matthew Shipp - D`s Choice/