piątek, 24 września 2010

JESTEM GŁODNA ŻYCIA

dokładnie to czuję kiedy stoję na parkiecie naprzeciwko sceny w górnej sali
Fabryki Trzciny i patrzę na Erlenda, i widzę Erlenda. i stoję pośród tańczących ludzi.
a właściwie też tańczę.

Obawiałam się koncertu formacji The Whitest Boy Alive.
Wokalista na Openerze oczarował mnie, podarował mi tam tyle, że obawiałam się porażki.
Projekt The Whitest Boy Alive różni się bardzo od jego drugiego projektu Kings of Convenience.
i przyznam się teraz otwarcie, że płyta Rules, którą kupiłam w lipcu nie leżała mi specjalnie od samego początku. Indie-rock mix z elektroniką. Niby z dobrym wokalem, ale lekko nużące.

a więc bałam się trochę.
Wiedziałam, że Erlend będzie zajebiszczy. ale ach ta muzyka. może mogłaby być lepsza.

Także wchodzę do Fabryki i widzę płyty, i koszulki. i w ogóle.
Rules mam. Jest druga płyta (znaczy się pierwsza).
Nie biorę. Po co miałabym brać?

Koncert podoba mi się dopiero po pierwszych 20 minutach.
a potem oddycham z ulgą.
Czuję jak zaczynam kręcić biodrami.
Jak chce mi się krzyczeć. a właściwie krzyczę.
Jak mam ochotę zedrzeć stanik i rzucić mu na scenę /tylko raz w życiu tak zrobiłam. i było to 1,5 roku temu? :)))/
nie dzielę się stanikiem wyłącznie z powodu egoizmu. Dochodzę bowiem do wniosku, że mam na sobie swój ulubiony stanik, więc go nie poświęcam.

Chłopaki grają 1h 25 minut.
2 bisy.
Po pierwszym bisie schodzą ze sceny..
oszalały tłum wali, krzyczy i błaga. 5 minut. nie. z 10.
Oni nie mieli wrócić.
Ale wracają.
Erland bierze mikrofon i wchodzi w tłum.
Stoi tuż obok mnie.

i przychodzi mi na myśl tylko jedno słowo: TRADYCJA!!! :)))))))))))
Zrywam się pod koniec piosenki bisowej.
Biegiem piętro niżej, do wyjścia, do stanowiska z płytami.
Bo bachory wszystko wykupią. bo nie będzie.

/The Whitest Boy Alive - Warsaw 23 września 2010/

/The Whitest Boy Alive Fabryka Trzciny 23 września 2010/